Oglądam kolejną część ulubionego filmu. Niezbyt ambitna produkcja, przewidywalna fabuła, ale w końcu komórkom mózgowym też należy się trochę lenistwa. Kiedy w groteskowych okolicznościach ostatni z bohaterów traci głowę, wstaję z kanapy i idę się przebrać. Zima zimą, ale jeść trzeba. Chcąc sprawdzić aktualne wiadomości drogowe, wybieram odpowiedni kanał. Uśmiechnięci drogowcy przekonują właśnie widzów, że w tym roku zima ich nie zaskoczyła. Ja im wierzę. Dobrze im z oczu patrzy. Pełna wiary w pracowników drogowych wsiadam do auta. Pierwsze sto metrów idzie jak z płatka. Jadę 10 minut. Przez 15 kolejnych nie ruszam się z miejsca. Optymizm stopniowo słabnie. W końcu stwierdzam, że na dobre utknęłam na nieodśnieżonej przez wyjątkowo niezaskoczonych w tym roku drogowców głównej ulicy miasta. Piętnaście minut, dwadzieścia. Wokół przybywa wykrzywionych zniecierpliwieniem twarzy, niekontrolowanych przekleństw, męczonych klaksonów. Kilku kierowców opuszcza pojazdy i decyduje się zrobić zakupy na pobliskiej stacji benzynowej. Wracają z pełnymi reklamówkami, zjadają produkty, głodnieją ponownie. W końcu ktoś próbuje zawrócić i wyrwać się z epicentrum drogowego paraliżu. Ku zdziwieniu uwięzionych w sąsiadujących samochodach-nie jest to blondynka. Nawet nie kobieta. Widowisko przednie, ale tylko dla tych z sąsiednich pasów. Pojazd próbujący poruszać się pod prąd blokuje ostatecznie dwa pasy. Po trzech godzinach wzruszenie ściska mnie za gardło- udaje mi się dojechać do świateł. Zawracam. Wchodzę do domu, ostatkiem sił dochodzę do łóżka i bez kolacji zasypiam.
Kolejnego dnia cel mojej podróży jest zdecydowanie bardziej ambitny niż najbliższy market. Z wymalowaną na twarzy niepewnością schodzę do garażu, otwieram samochód, zajmuję miejsce za kierownicą. Wkładam kluczyki do stacyjki i…w ostatniej chwili rezygnuję z pomysłu. Wracam w pośpiechu do domu. Z uśmiechem wywołanym genialną myślą wystukuję na klawiaturze znany adres linii kolejowych. Strona nie działa. Modernizacja. Próbuję zasięgnąć wiedzy w tradycyjny sposób: „Informujemy, że podany numer jest za krótki”. Może trzeba wysłać jakiegoś smsa w celu uzyskania wszystkich cyfr?!? Próbuję samodzielnie go wydłużyć według starego wzoru i dodaję zero na początku. Niestety, ta sama pani przemiłym głosem prosi „(…)ponownie wybrać numer z pominięciem początkowego zera”. Najpierw konsternacja, w końcu szybkie poprawienie włosów. Jestem pewna, że zaraz ktoś wyskoczy zza ściany, by mi powiedzieć, że jestem w ukrytej kamerze. Nikt się nie pojawia. Zrezygnowana wybieram numer jeszcze raz, bez zera- „Informujemy, że podany numer jest za krótki”. Czuję się nagle jak nie byle jaki detektyw, próbujący uzyskać dostęp do ściśle tajnych danych. Nie poddaję się i przybiegam w ciemno na dworzec. Staję przed osobliwą tablicą informacyjną, która o niczym nie informuje. Rozglądam się. W sumie, czemu nikt się nie cieszy? Przecież tak lubimy niespodzianki! Cóż… Brak odjazdów. Brak przyjazdów. Brak rozkładu. Wyglądam na peron i oddycham z ulgą. Jest dobrze, są tory, a przynajmniej ten odcinek w zasięgu mojego wzroku. Nie chcę krakać, ale kto wie…. Złom wciąż jest w cenie.
Stoję dalej na przepełnionym dworcu wśród skonfundowanych ludzi i niczym jeden z bohaterów znanego mi dobrze filmu próbuję oszukać przeznaczenie. Myślałam, że zostawię auto i wybierając inny środek transportu uniknę zimowych problemów? Niedoczekanie! Decyduję się w końcu na zakup biletu, mimo że pani w kasie nie potrafi mi powiedzieć o której mogę się spodziewać pociągu. I czy mogę. Pełna nadziei idę prosto na peron. Przez głośniki ogłaszają opóźnienie. Piętnaście minut. Pracownicy kolei bez wątpienia posiedli jakieś ponadprzeciętne umiejętności, bo jak inaczej obliczyliby czas opóźnienia nie znając planowej godziny przyjazdu? Jestem pewna, że „Mam talent” powstał właśnie dla nich!
Pociąg zwiększa opóźnienie do czterdziestu minut. Czekam jeszcze godzinę. W końcu zrezygnowana wracam do domu. Zdenerwowana łapię za pilota i włączam swój ulubiony horror na DVD. Bajkę dla dorosłych. Przesłaniem tak bardzo podobną do tej, którą zapewniają nam w kraju. I to nic, że morał jest posępny, przerażający, beznadziejny. Szczegóły na bok. Bajka to bajka. W zupełności wystarczy, by rozgłaszać wszem i wobec, że co jak co, ale Polacy to mają bajkowe życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz