poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Bo nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go!

                 „Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew…” Tak w życiu przeciętnego Polaka miał wyglądać okres zwany niegdyś rentą starczą, dziś zdecydowanie dumniej brzmiącą – emeryturą. Nomenklatura zdaje się być jednak jedynym powodem do dumy. Już w 1999 roku Krzysztof Dzierżawski, ekspert Centrum im. Adama Smitha, praktyk gospodarczy i publicysta, niczym Kasandra polskiego systemu emerytalnego wyrokował, że „to się nie może udać”. I okazuje się, że miał rację - z wakacji pod palmami nici. Na żadne wyjazdy nie będzie czasu. Nie będzie pieniędzy. Aż chciałoby się dodać, że w ogóle niczego nie będzie, jakby to powiedział białostocki głos ludu w gustownym sweterku. Dlaczego? Zgodnie z definicją słownikową „emerytura to świadczenie pieniężne, które ma służyć jako zabezpieczenie bytu na starość  dla osób, które ze względu na wiek nie posiadają już zdolności do pracy zarobkowej albo utraciły ją w znacznym stopniu oraz nie dysponują innymi źródłami dochodu gwarantującymi możliwość utrzymania się”. I niby wszystko się zgadza. Brakuje jednak gwiazdki i krótkiej wzmianki, choćby maczkiem, że to nie emeryt ustala kiedy nie posiada już zdolności do pracy i tym samym traci źródło dochodów. Emeryt ma czuć się dobrze, nie tak długo, jak dopisuje mu zdrowie, ale jak rząd w danym momencie uchwali. A nowa reforma emerytalna zawiesza poprzeczkę niezwykle wysoko.
           Szef NSZZ "Solidarność" Piotr Duda zauważa, że jeszcze rok temu przedstawiciele rządu zaprzeczali, ażeby wiek emerytalny miał zostać wydłużony. Czyli jak się okazuje – to był taki żarcik. A że Polacy tak wszystko na poważnie biorą… Mimo więc świadomości zupełnego braku poczucia humoru narodu polskiego premier dzielnie staje przed nim i wygłasza odważnie expose. Po wielkim sporze koalicyjnym oraz gorącej dyskusji rządowej wiek emerytalny zarówno mężczyzn jak i kobiet ma zostać podwyższony do 67. roku życia. Wprowadzanie reformy jest planowane od 2013 roku. Wiek emerytalny będzie podwyższany co cztery miesiące o jeden miesiąc, w konsekwencji czego Polacy każdego roku pracować będą o 3 miesiące dłużej. Ostatecznie poziom 67 lat osiągnięty zostanie w przypadku mężczyzn w 2020 roku, natomiast w przypadku kobiet – w 2040. Metoda małych kroków pozwala z jednej strony uniknąć szoku związanego z dużymi zmianami. Z drugiej chciałoby się jednak zanucić, że „nie o to chodzi by złapać króliczka, ale by gonić go”. I coś w tym jest. Część emerytów upoluje swoje świadczenie, część jednak – całe życie będzie tylko gonić. Reforma pozwoli ustabilizować na zadowalającym poziomie ilość tych jedynie goniących, bo nie ma co ukrywać - takich właśnie emerytów Polska kocha najbardziej!
            „Rząd zaplanował podwyższenie wieku emerytalnego w przemyślany sposób” - mówi na konferencji prasowej minister finansów Jacek Rostowski. Co do tego akurat nie ma żadnych wątpliwości. W końcu dla kogoś ta reforma musi być korzystna. Pomysł jednak mimo wszystko nie spotyka się nawet w sejmie i wśród ekspertów z jednogłośną aprobatą. SLD proponuje, żeby pułapem emerytury był nie wiek, a staż pracy, Gwiazdowski –  ekonomista, prawnik, prezydent Centrum im. Adama Smitha - proponuje obrać za kryterium wiek, ale bez konieczności przedstawiania świadectw pracy z często nieistniejących już zakładów. W tych przypadkach zdaje się być jednak duże prawdopodobieństwo, że emeryt zbyt długo miałby szansę być emerytem i niczym sęp - żerowałby na świadczeniach. Proponowano zatem również uszczuplenie działającego systemu, poprzez m.in. ograniczenie ogromnej ilości pracowników ZUS-u. Po co jednak rząd ma robić cięcia wewnątrz systemu, kiedy poczciwy emeryt na wszystko zapracuje? I to bez gadania! Bo propozycja przeprowadzenia referendum, poparta przez 74 % Polaków, zostaje definitywnie odrzucona.
 To jednak nie oznacza braku troski o społeczeństwo. Wręcz przeciwnie. Tusk zapowiada, że co cztery lata rząd będzie dokonywać przeglądu realizacji ustawy. Czytaj: będzie regularnie sprawdzał, czy przypadkiem emeryci się nie zawzięli i nie żyją zbyt długo. Albo czy panowie przed siedemdziesiątką wystarczająco żwawo jeszcze łopatą machają lub czy staruszki – ekspedientki zadowalająco często dostrzegają klienta przy ladzie. Warto jednak zacisnąć sztuczną szczękę. Nawet jeśli klient widoczny jest jak przez mgłę, a łopata raz po raz wypada z dłoni. W końcu dłuższa praca-wyższa emerytura! Ile wyższa? Podobno znacznie. Ale do końca nie wiadomo. Jak przyznaje polska ekonomistka Agnieszka Chłoń-Domińczak trudno powiedzieć, jak zmieni się wysokość emerytur, ponieważ wymagałoby to wyliczeń. Jej zdaniem obliczenia premiera Tuska wydają się poprawne. No a jak się WYDAJĄ, to można spać spokojnie.
Szczególnie, że już 50% ZNACZNIE wyższej docelowej kwoty będzie można otrzymywać przechodząc na tzw. emeryturę częściową. Kobiety będą mogły korzystać ze świadczenia już po ukończeniu 62 lat, mężczyźni natomiast - po ukończeniu lat 65. Do tego konieczny będzie staż ubezpieczeniowy, odpowiednio: dla kobiet - co najmniej 35 lat, dla mężczyzn - co najmniej 40 lat. Emeryturę częściową pobierać będzie można bez względu na wysokość osiąganych dochodów z pracy i bez konieczności rozwiązywania stosunku pracy. Pod warunkiem oczywiście, że takowy będzie jeszcze zawiązany.
A z tym może być trudno. Szacuje się, że w Polsce jest obecnie ponad dwa miliony bezrobotnych. Liczba ta będzie sukcesywnie rosła w związku z pojawianiem się na rynku pracy wciąż nowych niedoszłych emerytów. A jeśli z bezrobociem boryka się człowiek wykształcony, będący w wieku aktywności zawodowej, to czy pracę znajdzie mniej już sprawny i efektywny kandydat oferty niemalże „last minute”? Pojawił się wprawdzie pomysł zagwarantowania miejsc pracy osobom starszym, jednak w kontekście ogromnego bezrobocia trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie takiego prawa. Nawet mając iście rządową wyobraźnię. Poza tym jak przekonać przedsiębiorcę, że najważniejszy nie jest produktywny, kompetentny pracownik oraz rozwijanie własnego biznesu ale realizowanie społecznej misji? Trudno zdobyć się na takie poświęcenie ze świadomością, że „przeciętny 65-latek łyka 5 tabletek na dzień, a połowa z osób w tym wieku cierpi jednocześnie nawet na trzy schorzenia. Poza tym co trzeci senior ma problemy z pamięcią, z kolei co czwarty przewrócił się przynajmniej raz w ostatnim roku i dotkliwie potłukł”. Trudno w takim stanie dalej pracować fizycznie lub sprawnie obsługiwać klientów. Jak trafnie zauważa Gwiazdowski, „niektóre zawody niszczą organizm dużo bardziej niż praca zawodowego posła”.
Z badania wynika, że 83 proc. Polaków sprzeciwia się podniesieniu wieku emerytalnego. Ale na szczęście rząd wie, co jest dla nich najlepsze. I przypomina, że inne kraje europejskie wprowadzają podobne zmiany. A że my mimo wszystko wciąż jesteśmy w czołówce – ach ta nasza polska ambicja… Tylko nie wszyscy chcą być tacy ambitni jak premier, którego wydłużenie wieku pracy osobiście nie dotyczy. No chyba, że spełni się życzenie jednego z internautów, który pisze: „Tusk (…),życzę ci pracy łopatą do 67 lat”. Ale to raczej wątpliwe. Wspaniały pomysł rządu zdaje się być doceniany niezwykle rzadko. Ale jednak. Jeden z internautów zauważa, że proponowane zmiany w systemie emerytalnym pozwalają przecież „za jednym zamachem rozwiązać problem starzejącego się społeczeństwa, braku mieszkań i "tuskową" dziurę budżetową”. Rządowy plan, jak się okazuje, jest bardzo prosty. „Niepotrzebnie się podniecamy, że zdrowie nie pozwoli nam pracować do 67 roku życia. Przy dwumilionowym bezrobociu nikt nie zatrudni sześćdziesięciolatka. Już dziś dla osoby po pięćdziesiątce znalezienie pracy graniczy z cudem. Zresztą nie chodzi o to, żeby dłużej pracować, ale by nie wypłacać emerytur. Państwo ochoczo przyjmuje składki, nie po to wszakże by je oddawać (…) Kiedy ludzie mają nieszczęście dożyć np. 50-siątki wywala się ich z roboty (na ich miejsce czeka rzesza młodszych), a potem, jeśli nie stać ich na opłacenie czynszu - wywala się z mieszkania. Tym sposobem oszczędza się na wypłatach emerytur, zwalnia dużą liczbę mieszkań i dba o oszczędności w służbie zdrowia”. Toż ten biznesplan to istny majstersztyk! I może emerytów zbyt wielu nie będzie, ale ci, którym uda się przeżyć, będą mieli istne „życie jak w Madrycie”!
Wprawdzie ustawa ma zostać podpisana dopiero w maju, ale internetowa kampania propagandowa, przekonująca Polaków o korzyściach wprowadzanych zmian, rusza już pełną parą. A to dopiero początek. Według zapowiedzi premiera spoty reklamowe pojawią się także na portalach społecznościowych i w największych telewizjach w kraju. Kampania kosztuje bagatela – trzy miliony złotych! Na kwotę zrzucają się: Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, Kancelaria Premiera, resort spraw wewnętrznych, obrony narodowej, finansów, sprawiedliwości oraz Zakład Ubezpieczeń Społecznych. Czyli my. A wszystko po to, by przyglądać się na ekranach swoim ciężko zarobionym pieniądzom, i równocześnie przekonywać samych siebie, że wprowadzana reforma jest sposobem na poprawę własnej kondycji finansowej. Pozornie paradoks. Wspomnijmy jednak ogromny wyciek ropy naftowej w zatoce meksykańskiej i 93 miliony dolarów wydane przez koncern BP w pierwszej kolejności na kampanię społeczną, uspokajającą świat. Polski paradoks okazuje się więc w rzeczywistości uprawianiem polityki na światowym wręcz poziomie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz