„Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew…” Tak w życiu
przeciętnego Polaka miał wyglądać okres zwany niegdyś rentą starczą, dziś
zdecydowanie dumniej brzmiącą – emeryturą. Nomenklatura zdaje się być jednak jedynym
powodem do dumy. Już w 1999 roku Krzysztof Dzierżawski, ekspert Centrum im. Adama Smitha,
praktyk gospodarczy i publicysta, niczym Kasandra polskiego systemu
emerytalnego wyrokował, że „to się nie
może udać”. I okazuje się, że miał rację - z wakacji pod palmami nici. Na
żadne wyjazdy nie będzie czasu. Nie będzie pieniędzy. Aż chciałoby się dodać,
że w ogóle niczego nie będzie, jakby to powiedział białostocki głos ludu w
gustownym sweterku. Dlaczego? Zgodnie z
definicją słownikową „emerytura to świadczenie pieniężne, które ma służyć jako
zabezpieczenie bytu na starość dla osób, które ze względu na wiek nie
posiadają już zdolności do pracy zarobkowej albo utraciły ją w znacznym stopniu
oraz nie dysponują innymi źródłami dochodu gwarantującymi możliwość utrzymania
się”. I niby wszystko się zgadza. Brakuje jednak gwiazdki i krótkiej
wzmianki, choćby maczkiem, że to nie emeryt ustala kiedy nie posiada już
zdolności do pracy i tym samym traci źródło dochodów. Emeryt ma czuć się
dobrze, nie tak długo, jak dopisuje mu zdrowie, ale jak rząd w danym momencie
uchwali. A nowa reforma emerytalna zawiesza poprzeczkę niezwykle wysoko.
Szef
NSZZ "Solidarność" Piotr Duda zauważa, że jeszcze rok temu przedstawiciele
rządu zaprzeczali, ażeby wiek emerytalny miał zostać wydłużony. Czyli jak się
okazuje – to był taki żarcik. A że Polacy tak wszystko na poważnie biorą… Mimo
więc świadomości zupełnego braku poczucia humoru narodu polskiego premier
dzielnie staje przed nim i wygłasza odważnie expose. Po wielkim sporze
koalicyjnym oraz gorącej dyskusji rządowej wiek emerytalny zarówno mężczyzn jak
i kobiet ma zostać podwyższony do 67. roku życia. Wprowadzanie reformy jest
planowane od 2013 roku. Wiek emerytalny będzie podwyższany co cztery miesiące o
jeden miesiąc, w konsekwencji czego Polacy każdego roku pracować będą o 3
miesiące dłużej. Ostatecznie poziom 67 lat osiągnięty zostanie w przypadku
mężczyzn w 2020 roku, natomiast w przypadku kobiet – w 2040. Metoda małych
kroków pozwala z jednej strony uniknąć szoku związanego z dużymi zmianami. Z
drugiej chciałoby się jednak zanucić, że „nie
o to chodzi by złapać króliczka, ale by gonić go”. I coś w tym jest. Część
emerytów upoluje swoje świadczenie, część jednak – całe życie będzie tylko
gonić. Reforma pozwoli ustabilizować na zadowalającym poziomie ilość tych
jedynie goniących, bo nie ma co ukrywać - takich właśnie emerytów Polska kocha najbardziej!
„Rząd zaplanował podwyższenie wieku
emerytalnego w przemyślany sposób” - mówi na konferencji prasowej minister
finansów Jacek Rostowski. Co do tego akurat nie ma żadnych wątpliwości. W końcu
dla kogoś ta reforma musi być korzystna. Pomysł jednak mimo wszystko nie
spotyka się nawet w sejmie i wśród ekspertów z jednogłośną aprobatą. SLD proponuje,
żeby pułapem emerytury był nie wiek, a staż pracy, Gwiazdowski – ekonomista, prawnik, prezydent Centrum im.
Adama Smitha - proponuje obrać za kryterium wiek, ale bez konieczności przedstawiania
świadectw pracy z często nieistniejących już zakładów. W tych przypadkach zdaje
się być jednak duże prawdopodobieństwo, że emeryt zbyt długo miałby szansę być
emerytem i niczym sęp - żerowałby na świadczeniach. Proponowano zatem również
uszczuplenie działającego systemu, poprzez m.in. ograniczenie ogromnej ilości
pracowników ZUS-u. Po co jednak rząd ma robić cięcia wewnątrz systemu, kiedy
poczciwy emeryt na wszystko zapracuje? I to bez gadania! Bo propozycja
przeprowadzenia referendum, poparta przez 74 % Polaków, zostaje definitywnie odrzucona.
To jednak nie
oznacza braku troski o społeczeństwo. Wręcz przeciwnie. Tusk zapowiada, że co
cztery lata rząd będzie dokonywać przeglądu realizacji ustawy. Czytaj: będzie
regularnie sprawdzał, czy przypadkiem emeryci się nie zawzięli i nie żyją zbyt
długo. Albo czy panowie przed siedemdziesiątką wystarczająco żwawo jeszcze
łopatą machają lub czy staruszki – ekspedientki zadowalająco często dostrzegają
klienta przy ladzie. Warto jednak zacisnąć sztuczną szczękę. Nawet jeśli klient
widoczny jest jak przez mgłę, a łopata raz po raz wypada z dłoni. W końcu dłuższa
praca-wyższa emerytura! Ile wyższa? Podobno znacznie. Ale do końca nie wiadomo.
Jak przyznaje polska ekonomistka Agnieszka Chłoń-Domińczak trudno powiedzieć, jak
zmieni się wysokość emerytur, ponieważ wymagałoby to wyliczeń. Jej zdaniem obliczenia
premiera Tuska wydają się poprawne. No a jak się WYDAJĄ, to można spać
spokojnie.
Szczególnie,
że już 50% ZNACZNIE wyższej docelowej kwoty będzie można otrzymywać przechodząc
na tzw. emeryturę częściową. Kobiety będą mogły korzystać ze świadczenia już po
ukończeniu 62 lat, mężczyźni natomiast - po ukończeniu lat 65. Do tego
konieczny będzie staż ubezpieczeniowy, odpowiednio: dla kobiet - co najmniej 35
lat, dla mężczyzn - co najmniej 40 lat. Emeryturę częściową pobierać będzie można
bez względu na wysokość osiąganych dochodów z pracy i bez konieczności rozwiązywania
stosunku pracy. Pod warunkiem oczywiście, że takowy będzie jeszcze zawiązany.
A z tym może
być trudno. Szacuje się, że w Polsce jest obecnie ponad dwa miliony bezrobotnych.
Liczba ta będzie sukcesywnie rosła w związku z pojawianiem się na rynku pracy
wciąż nowych niedoszłych emerytów. A jeśli z bezrobociem boryka się człowiek
wykształcony, będący w wieku aktywności zawodowej, to czy pracę znajdzie mniej
już sprawny i efektywny kandydat oferty niemalże „last minute”? Pojawił się
wprawdzie pomysł zagwarantowania miejsc pracy osobom starszym, jednak w
kontekście ogromnego bezrobocia trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie takiego
prawa. Nawet mając iście rządową wyobraźnię. Poza tym jak przekonać
przedsiębiorcę, że najważniejszy nie jest produktywny, kompetentny pracownik
oraz rozwijanie własnego biznesu ale realizowanie społecznej misji? Trudno
zdobyć się na takie poświęcenie ze świadomością, że „przeciętny 65-latek łyka 5 tabletek na dzień, a połowa z osób w tym
wieku cierpi jednocześnie nawet na trzy schorzenia. Poza tym co trzeci senior
ma problemy z pamięcią, z kolei co czwarty przewrócił się przynajmniej raz w
ostatnim roku i dotkliwie potłukł”. Trudno w takim stanie dalej pracować
fizycznie lub sprawnie obsługiwać klientów. Jak trafnie zauważa Gwiazdowski, „niektóre
zawody niszczą organizm dużo bardziej niż praca zawodowego posła”.
Z badania
wynika, że 83 proc. Polaków sprzeciwia się podniesieniu wieku emerytalnego. Ale
na szczęście rząd wie, co jest dla nich najlepsze. I przypomina, że inne kraje
europejskie wprowadzają podobne zmiany. A że my mimo wszystko wciąż jesteśmy w
czołówce – ach ta nasza polska ambicja… Tylko nie wszyscy chcą być tacy ambitni
jak premier, którego wydłużenie wieku pracy osobiście nie dotyczy. No chyba, że
spełni się życzenie jednego z internautów, który pisze: „Tusk (…),życzę ci
pracy łopatą do 67 lat”. Ale to raczej wątpliwe. Wspaniały pomysł rządu zdaje
się być doceniany niezwykle rzadko. Ale jednak. Jeden z internautów zauważa, że
proponowane zmiany w systemie emerytalnym pozwalają przecież „za jednym zamachem rozwiązać problem
starzejącego się społeczeństwa, braku mieszkań i "tuskową" dziurę
budżetową”. Rządowy plan, jak się okazuje, jest bardzo prosty. „Niepotrzebnie się podniecamy, że zdrowie nie
pozwoli nam pracować do 67 roku życia. Przy dwumilionowym bezrobociu nikt nie
zatrudni sześćdziesięciolatka. Już dziś dla osoby po pięćdziesiątce znalezienie
pracy graniczy z cudem. Zresztą nie chodzi o to, żeby dłużej pracować, ale by
nie wypłacać emerytur. Państwo ochoczo przyjmuje składki, nie po to wszakże by
je oddawać (…) Kiedy ludzie mają nieszczęście dożyć np. 50-siątki wywala się
ich z roboty (na ich miejsce czeka rzesza młodszych), a potem, jeśli nie stać ich
na opłacenie czynszu - wywala się z mieszkania. Tym sposobem oszczędza się na
wypłatach emerytur, zwalnia dużą liczbę mieszkań i dba o oszczędności w służbie
zdrowia”. Toż ten biznesplan to istny majstersztyk! I może emerytów zbyt
wielu nie będzie, ale ci, którym uda się przeżyć, będą mieli istne „życie jak w
Madrycie”!
Wprawdzie
ustawa ma zostać podpisana dopiero w maju, ale internetowa kampania
propagandowa, przekonująca Polaków o korzyściach wprowadzanych zmian, rusza już
pełną parą. A to dopiero początek. Według zapowiedzi premiera spoty reklamowe
pojawią się także na portalach społecznościowych i w największych telewizjach w
kraju. Kampania kosztuje bagatela – trzy miliony złotych! Na kwotę zrzucają się:
Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej, Kancelaria Premiera, resort spraw
wewnętrznych, obrony narodowej, finansów, sprawiedliwości oraz Zakład Ubezpieczeń
Społecznych. Czyli my. A wszystko po to, by przyglądać się na ekranach swoim
ciężko zarobionym pieniądzom, i równocześnie przekonywać samych siebie, że wprowadzana
reforma jest sposobem na poprawę własnej kondycji finansowej. Pozornie
paradoks. Wspomnijmy jednak ogromny wyciek ropy naftowej w zatoce meksykańskiej
i 93 miliony dolarów wydane przez koncern BP w pierwszej kolejności na kampanię
społeczną, uspokajającą świat. Polski paradoks okazuje się więc w
rzeczywistości uprawianiem polityki na światowym wręcz poziomie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz