Całkiem świeży, najwyżej 3-dniowy kawałek wieprzowinki. I kawałek drobiu, miejscami zmieniającego kolor i zapach, gdzieniegdzie jednak naprawdę smacznego. Mojego ulubionego. Choć właściwie „wszystkie są pyszne”, jak to mawiał osiedlowy pijaczek, w pobliskim sklepie monopolowym. Po uroczystym obiedzie, w pełny zadowoleni idziemy na spacer. Wyjątkowa z nas ekipa- jeden rudy z oberwanych uchem, drugi odrażająco nieurodziwy, trzeci wydający wyjątkowo nieprzyjemny swąd. Mijamy sklepowe wystawy, gonimy miastowe szczury, obserwujemy zdezorientowanych naszymi harcami przechodniów. Już biorę oddech, by skomentować minę wyjątkowo zaciekawionego nami staruszka…aż nagle wzdrygam się koło kominka z niekontrolowanym miauknięciem. Wspomnienie towarzystwa pospolitych dachowców i własnej przeciętności jeży mi sierść nawet na nosie. Wyrównuję oddech. Całkowity przypadek sprawił, że moja wyjątkowość nie zginęła gdzieś na ulicy, w trakcie idiotycznych zabaw z czworonożnym drobnomieszczaństwem. Niepozornie wyglądająca kobieta, obecnie moja właścicielka, była zapewne łowcą talentów. Cóż za wyczucie!
„Top Model” pomogło mi do końca odkryć siebie. Brak tego programu oznaczałby ogromną stratę dla świata. Dżoana Krupa jest niesamowita! Dzięki niej wiem, że to ja powinienem być twarzą Whiskasa! Mam piękny pysk, jędrne ciało, muskularne łapy. Idealny materiał na modela! Tak więc postanowiłem ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Na początek seksowny chód. Ze względu na brak wybiegu wykorzystuję każde, nadające się miejsce. Droga do sławy nie jest łatwa. Właściciele nie mogą znieść mojego pięknego widoku na stole, desce do prasowania, kuchennym blacie. Nie radzą sobie z zazdrością, siedzę więc wciąż w żenująco małym, plastikowym więzieniu i znoszę wodne strzały z równie żenującego spryskiwacza. Myślą, że mnie zniechęcą? Niedoczekanie! Prędzej kupię sobie rurkę, gogle, a nawet nauczę się pływać! I to „żabką”!
Po przerwanych dziś po raz kolejny próbach chodu po wybiegu postanawiam zregenerować siły. Bycie gwiazdą jest niezwykle męczące. Łóżka z baldachimem wciąż nie widzę, decyduję się więc na kupkę bielizny. Świeżo wypranej oczywiście. Przyjmuję wygodną pozycję i odpływam… Kiedy na horyzoncie ukazuje się Jerry, robi mi się mokro. Pomimo kupy sierści na twarzy czuję, jak się rumienię. Wrażenie, że się unoszę potęguje konsternacje i wstyd. Niewyjaśnione turbulencje otwierają mi oczy. Ja lewituję! Euforia jest jednak nadzwyczaj krótka. Szybko spostrzegam, że wiszę nad ziemią dzięki ręce, na której końcu znajduje się… moja pani. Widzę na zmianę- jej rozgrzaną do czerwoności twarz i kilkudziurkowy wylot spryskiwacza. Wszystko dzieje się tak szybko, że świadomość sytuacji odzyskuję dopiero za kratami. Próbując zrozumieć przyczynę zamieszania analizuję kilka ostatnich minut. Dochodzę do wniosku, że pewnie dla mnie przygotowano leżące obok bielizny jedwabne koszule. Wzruszenie ciśnie mi łzy do oczu na myśl, że może właściciele zaczynają dostrzegać mój gwiazdorski potencjał…
Po godzinie tracę złudzenia, choć zostaję wypuszczony. Jakby mi łaskę robili, a to przecież oni mają to niekwestionowane szczęście cieszenia się moim widokiem. Dostaję w końcu obiad. Oczywiście znów w tej wieśniackiej, metalowej misce. Pełen nadziei zaglądam do wnętrza. Znowu ryba oceaniczna w sosie beszamelowym ze szpinakiem. Zjadam z nieukrywanym zawodem. Ile razy w roku można jeść to samo? Cóż, „jak się pies wypości to zje i ości”, kot też, więc chowam dumę do kieszeni i przystępuję do konsumpcji. Pochylam się nad jednym z naczyń, chcąc zacząć od łyka orzeźwiającego płynu, jednak znajduję w nim tylko własne odbicie. Widok, nie ukrywam, wspaniały, ale raczej rozpalający pragnienie niż je gaszący. W końcu wypraszam miauczeniem wodę i próbuję wymazać z pamięci banalny w pomyśle i smaku posiłek.
Na koniec dnia rozglądam się w poszukiwaniu ambitnej rozrywki. Mysz na sprężynie i piłka na sznurku, przytwierdzone do słomkowego podestu, metalowa kulka z myszą w środku, ale już bez myszy, dzwoniąca piłka- aż nie wiem co wybrać. Żenada. Wymemłany „mały głód”, kuszący naga klatą wydaje się po raz kolejny jedynym sensownym towarzystwem. Brak luksusów i rozrywek na jakie zasługuję sprawia, że tracę na chwilę pewność siebie i popadam w egzystencjalną zadumę. Czy oby na pewno jestem gwiazdą? Spoglądam na żółtego towarzysza. Refleksja mija. W pełnym uwielbienia wytrzeszczu oczu odnajduję oczywistą odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz