Jak ja lubię święta! Uwielbiam drzewko, pod jakim wprawdzie niewygodnie załatwić swoje potrzeby, ale za to którego igły świetnie usuwają resztki karmy spomiędzy zębów. Uwielbiam prezenty, nawet jeśli żaden nie jest dla mnie. Uwielbiam, kiedy wszystko się świeci, błyszczy, mruga! Wszystko w święta jest stworzone jakby specjalnie z myślą o mnie. Nawet kocia muzyka niezmiennie niesie się z radio i telewizji. Wyciągam się na ulubionej poduszce, przeciągam jedną łapę, drugą, prawą tylnią, lewą przednią. Po raz kolejny doceniam, że nie jestem stonogą. Szczerzę kły do przyniesionego już pudełka z bombkami i kilku rolek papieru do pakowania. Zabawa pewnie jak co roku będzie przednia!
Na razie siedzę w domu sam. Właściciele zaliczają ostatnie przedświąteczne wyjście. Mógłbym trochę poszaleć pod ich nieobecność, ale zbieram siły na jutro. Grunt to dobra taktyka. Najpierw uśpić czujność, a w najmniej nieoczekiwanym momencie-zaatakować! Także poudaję jeszcze słodziaka, a jutro sobie odbiję. Zasypiam. Budzi mnie przekręcany w zamku klucz. Do mieszkania wchodzi Pani z jakąś kobietą. Idą do kuchni. Co ja widzę! Nie zamykają drzwi wyjściowych! Rozglądam się. Nikt nie widzi. W celu bardziej efektywnego startu przebieram nogami w miejscu, tak że żwirek wysypany z kuwety rozpryskuje się spod łap na wszystkie strony. Niczym dawna szalona krowa z głównego wydania wiadomości biegam po korytarzu, gonię własny ogon, wskakuję na parapet. Stopniowo jednak opadam z sił i zaczynam nasłuchiwać swojego imienia. Cisza. Czekam jeszcze chwilę. Dalej nic. No cóż, trzeba będzie schować dumę do kieszeni, a raczej pod futro i wrócić do domu z własnej woli. Ale co ja widzę…Podchodzę do drzwi…Zamknięte! Podskakuję do klamki, potem do dzwonka. Wszystko za wysoko! W oczach stają mi prawdziwe łzy. Czekam 10 minut, 15, pół godziny. Tyłek mi przemarza od zimnych kafelek. Wstaję. Snuję się po korytarzu szukając jakiegoś legowiska. W jednych z drzwi dostrzegam niewielką szparę. Spłaszczam się do wymaganych rozmiarów i ląduję w środku. Wtulam się w dużego, zakurzonego misia z urwanym okiem. Normanie jestem bardziej wymagający, ale w tej sytuacji… Sami rozumiecie. Rano budzi mnie głos Pana. Na szczęście nie Boga. Spoglądam na niego nieufnie. Zachęca mnie, żebym wyszedł. Więc jednak mnie kocha! Ale nie, nie pokażę, że się cieszę. W końcu mnie zostawił. Burak! Niech się teraz stara. Przynosi mi pięknie pachnącą karmę, potem świeżego kotleta, kawałek kurczaka. Jestem niewzruszony. Wymiękam dopiero przy indyku. Właściciele zgniatają mnie, naciągają, miętoszą. No tak, jak mnie wczoraj nie zgubili to mnie teraz przypadkowo zamordują. Kiedy pieszczoty się kończą, ja w dalszym ciągu obrażony wpatruję się w podłogę. Niech zjedzą ich wyrzuty sumienia! W tym momencie Pan wnosi do mieszkania drzewko… On to ma gest! Wystarczyłyby przecież kwiaty! Oczywiście przyjmuję prezent i wybaczam wszystko.
Towarzyszę choince aż do salonu. Właściciele otwierają pudełko z ozdobami, a mi od intensywności blasku zapiera dech w piersiach. Jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłem swe odbicie w lustrze. W tym hipnotycznym stanie kładę się na kanapie i obserwuję. Kiedy drzewko jest już ubrane, a właściciele wychodzą z pokoju, podchodzę do niego. Ten zapach… Tak się rok temu nawdychałem, że uciekałem przed goniącym mnie kapciem. Podchodzę do czerwonej, błyszczącej bombki i marzę, aby poturlać ją po mieszkaniu. Pozornie żaden problem-przecież dyskrecja to moje drugie imię. Skradam się więc pomalutku i…pac ją łapą. Nie spada. Więc jeszcze raz, i jeszcze jeden. Może zmienić cel na srebrny dzwoneczek? A może wdrapać się na gałąź, aby poprawić kąt uderzenia? Pac, pac…drzewko się zachwiało. Słyszę, że ktoś się zbliża do pokoju. Próbuję zeskoczyć, ale łapa wplątuje mi się o łańcuch. Ciągnę więc, okrążam drzewko, szarpię, próbuję przegryźć. W końcu udaje mi się wyrwać i zrzucić jednocześnie kilka bombek. Jedna nawet się nie tłucze. Najdyskretniej to chyba nie było. A do tego prawie rozebrałem drzewko… Niewiele się więc namyślając biegnę ile sił w kopytach… Odbijam się jednak od nóg Pani, która coś krzyczy i wywija gwałtownie rękami. Chcę wierzyć, że to jakiś nowy styl tańca. Na wszelki wypadek, gdybym jednak się mylił, przeciskam się między nogami i robię zgrabny wślizg pod łóżko. Ma się te kocie ruchy! Z nudów próbuję nawiązać kontakt z poznanymi pod łóżkiem kotami. Słyszałem jak właściciele tak je nazywają, więc nie chciałem ich dyskredytować ze względu na wygląd. Każdemu trzeba dać szansę. Może mają ciekawą osobowość? Ruszam łapą jeden puszek, potem drugi. Wyraźnie mnie ignorują. Nie to nie! Zasypiam.
Ze snu wyrywa mnie szeleszczenie papierów. Zaglądam do salonu. Pani już uśmiecha się do mnie, więc chyba jej przeszło. Wyciągam się na kanapie i przyjmuję moją ulubioną, budzącą zazdrość pozycję litery „U”. Udaję, że zasypiam, ale jednym okiem kontroluję sytuację. Patrzę na te wstążeczki, taśmy, kokardki… Wstaję. Że niby przechodzę tylko między prezentami. Jak na kota przystało chodzę w końcu swoimi drogami! Mijając ostatni prezent łapię w pysk kokardkę. Mam, mam! Biegnę niczym koń wyścigowy, jednak w ostatniej chwili, łapiąc oddech, wypuszczam zdobycz. Wracam do salonu jak gdyby nigdy nic. Pani coś tam krzyczy, więc udaję skruchę i robią rundkę wkoło pokoju. Dostrzegam kupkę gotowych paczek i… muszę się po nich przejść. Bez zastanowienia wskakuję, upajam się szelestem, nurkuję w nie, ciągnę wstążeczki…i chowam się pod jednym z prezentów. Oj, chyba mnie widać! Spuszczę jeszcze głowę i zamknę oczy. Otwieram jedno oko, żeby się nie zdemaskować. Niestety. Wiedziałem, że lepiej trzymać zamknięte! Pani bierze mnie za futro, ja jeszcze ostatkiem sił łapię za kokardkę. Jak przegrywać to z klasą! Pozostałą część dnia spędzam przy kuwecie. Ale z kokardką.
Towarzyszę choince aż do salonu. Właściciele otwierają pudełko z ozdobami, a mi od intensywności blasku zapiera dech w piersiach. Jak wtedy, gdy po raz pierwszy zobaczyłem swe odbicie w lustrze. W tym hipnotycznym stanie kładę się na kanapie i obserwuję. Kiedy drzewko jest już ubrane, a właściciele wychodzą z pokoju, podchodzę do niego. Ten zapach… Tak się rok temu nawdychałem, że uciekałem przed goniącym mnie kapciem. Podchodzę do czerwonej, błyszczącej bombki i marzę, aby poturlać ją po mieszkaniu. Pozornie żaden problem-przecież dyskrecja to moje drugie imię. Skradam się więc pomalutku i…pac ją łapą. Nie spada. Więc jeszcze raz, i jeszcze jeden. Może zmienić cel na srebrny dzwoneczek? A może wdrapać się na gałąź, aby poprawić kąt uderzenia? Pac, pac…drzewko się zachwiało. Słyszę, że ktoś się zbliża do pokoju. Próbuję zeskoczyć, ale łapa wplątuje mi się o łańcuch. Ciągnę więc, okrążam drzewko, szarpię, próbuję przegryźć. W końcu udaje mi się wyrwać i zrzucić jednocześnie kilka bombek. Jedna nawet się nie tłucze. Najdyskretniej to chyba nie było. A do tego prawie rozebrałem drzewko… Niewiele się więc namyślając biegnę ile sił w kopytach… Odbijam się jednak od nóg Pani, która coś krzyczy i wywija gwałtownie rękami. Chcę wierzyć, że to jakiś nowy styl tańca. Na wszelki wypadek, gdybym jednak się mylił, przeciskam się między nogami i robię zgrabny wślizg pod łóżko. Ma się te kocie ruchy! Z nudów próbuję nawiązać kontakt z poznanymi pod łóżkiem kotami. Słyszałem jak właściciele tak je nazywają, więc nie chciałem ich dyskredytować ze względu na wygląd. Każdemu trzeba dać szansę. Może mają ciekawą osobowość? Ruszam łapą jeden puszek, potem drugi. Wyraźnie mnie ignorują. Nie to nie! Zasypiam.
Ze snu wyrywa mnie szeleszczenie papierów. Zaglądam do salonu. Pani już uśmiecha się do mnie, więc chyba jej przeszło. Wyciągam się na kanapie i przyjmuję moją ulubioną, budzącą zazdrość pozycję litery „U”. Udaję, że zasypiam, ale jednym okiem kontroluję sytuację. Patrzę na te wstążeczki, taśmy, kokardki… Wstaję. Że niby przechodzę tylko między prezentami. Jak na kota przystało chodzę w końcu swoimi drogami! Mijając ostatni prezent łapię w pysk kokardkę. Mam, mam! Biegnę niczym koń wyścigowy, jednak w ostatniej chwili, łapiąc oddech, wypuszczam zdobycz. Wracam do salonu jak gdyby nigdy nic. Pani coś tam krzyczy, więc udaję skruchę i robią rundkę wkoło pokoju. Dostrzegam kupkę gotowych paczek i… muszę się po nich przejść. Bez zastanowienia wskakuję, upajam się szelestem, nurkuję w nie, ciągnę wstążeczki…i chowam się pod jednym z prezentów. Oj, chyba mnie widać! Spuszczę jeszcze głowę i zamknę oczy. Otwieram jedno oko, żeby się nie zdemaskować. Niestety. Wiedziałem, że lepiej trzymać zamknięte! Pani bierze mnie za futro, ja jeszcze ostatkiem sił łapię za kokardkę. Jak przegrywać to z klasą! Pozostałą część dnia spędzam przy kuwecie. Ale z kokardką.
Wieczorem szykuje się gotowanie. Ostatnia przedświąteczna kolacja. Na kaloryferze dostrzegam kurczaka. Nie wiem po co go ogrzewają. Myślę, że z tego odmrożenia nie można go już odratować. Hmm… Podobno najważniejsze to, co ma się w środku. Więc może by coś przekąsić? Kładę się koło kaloryfera, że niby nic. Że niby ciepło. Pani rzuca mi podejrzliwe spojrzenie. Tuttu ruttu tu. Przecież tylko sobie leżę. Po chwili próbuję dyskretnie podejść. Odskakuję gwałtownie słysząc swoje imię. Nie zrażam się jednak. Próbuję znowu. I znowu. I znowu. Pani jest czujna. No nic. Poczekam. Pieczony też jest pyszny. W końcu kolacja gotowa. Przechodzę koło talerza z mięsem, że niby nic i kiedy nikt się nie spodziewa… porywam smakowicie wyglądający kawałek. Wszystkie pokoje pozamykane, ciągnę więc zdobycz za wielki wazon. Nikt mnie nie zauważa. Siedzę sobie cichutko i kiedy pani chce wrócić do kolacji…na nosku ląduje mi kłaczek. Aaaaaapsik! Pani się odwraca. Próbuję jeszcze uciekać, ale po raz kolejny odbijam się od jej nóg. Jeszcze kilka takich akcji i będę wyglądał jak mops. Z całym szacunkiem do mopsów oczywiście. Rozważam przez sekundę, czy nie udawać, że zdechłem. Nie zdążyłem się zdecydować.
Wszystko wskazuje na to, że cierpliwość Pani się skończyła. Dziś i tak wyjątkowo długo wytrzymała. Znów siedzę zamknięty, ale nie żałuję. Bombeczki, prezenty i ten smak kurczaczka... Dzień mimo wszystko zaliczam do udanych. Przyciągam do siebie błyszczącą wstążkę i oblizuję się szczęśliwy dookoła głowy.
Wszystko wskazuje na to, że cierpliwość Pani się skończyła. Dziś i tak wyjątkowo długo wytrzymała. Znów siedzę zamknięty, ale nie żałuję. Bombeczki, prezenty i ten smak kurczaczka... Dzień mimo wszystko zaliczam do udanych. Przyciągam do siebie błyszczącą wstążkę i oblizuję się szczęśliwy dookoła głowy.
Jak ja uwielbiam święta!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz